Gra o Stronę

Jestem w trakcie czytania Pieśni Lodu i Ognia (dla większości znane jako Gra o Tron na kanale HBO). Mam wrażenie, że wciągnęłam się już w ten świat bezpowrotnie, a że mam za sobą kilka opasłych tomów to klimat krain Westeros płynnie przedziera się do mej rzeczywistości. Żeby nie powiedzieć, że wyobraźnia płata mi figle lub po prostu tracę zmysły.

Dlatego właśnie, w domu mam zimno jak na Murze. Ubrana jestem na cebulę tak bardzo, że wyglądam jak Samwell Tarly. Nie, nie jestem gruba, jestem zwyczajnie grubo ubrana. Z quizu który ostatnio krąży po znajomych wynika, iż jestem Arią Stark (tutaj brak niespodzianki).

Nie zdziwiło mnie więc za bardzo gdy kilka dni temu do mojego małego portu, którego zwą g-mailem, przybił na swojej łódce kowal z sąsiedniej wioski. Na imię mu było Tom, a na nazwisko Silneramię. Tom całe dnie spędza w swojej malutkiej kuźni, waląc młotem w kowadło i tworząc przeróżne cuda ze stali… nierdzewnej. Tom nie narzeka na brak pracy bowiem zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie potrzebował żeby mu wykuć coś ze stali… nierdzewnej. A to zbłąkany rycerz, któremu konia los pozbawił podkowy. A to poborca podatkowy, któremu banici spod domu po raz kolejny podprowadzili poręcz z nierdzewki. Można śmiało powiedzieć, że na ogół klientela sama się pcha pod kowadło. Bywają jednak miesiące kiedy ruch jest mniejszy i kowal pakuje swoje produkty na łódkę, i żegluje w dół rzeki do większej przystani. Tam zawsze znajdzie kupca na swoje zbroje płytowe, miecze, sztylety, topory, a czasem nawet na obudowy do naśnieżarek, które to letniacy skupują hurtem i opychają sześć razy drożej w okolicach Dorne. Wszystko to jest możliwe dzięki starej wysłużonej łajbie kupionej od właściciela portu w cenie miesięcznej opłaty za miejsce do cumowania. Krótko mówiąc gdyby Tom swojej starej łajby nie miał to by w przystani zwyczajnie nie istniał.

Właściciel portu Dżordż Głęboka kieszeń miał łeb nie od parady. Jego głównym źródłem dochodu było pobieranie opłaty portowej za cumowane u niego łódki. Wymyślił zatem, że będzie kusił, tych którzy nie wykupili jeszcze u niego miejsca, tanimi łajbo-podobnymi tworami za drobną miesięczną opłatą. W ten sposób opłata za łódkę nie wydawała się duża, a Dżordż miał zapewnionego klienta na cumowanie na kilka ładnych lat do przodu. Łajby te jakości były tak podłej, że każdy przyzwoity szkutnik na sam widok zapadłby się pod ziemię ze wstydu. Pieroństwa cudem unosiły się na powierzchni wody i dryfowały w kierunku docelowym chyba tylko dzięki silnej woli sterującego. Właściwie było wszystko jedno czy chciało się płynąć dziobem czy rufą do przodu. W obu przypadkach płynęło się dokładnie tak samo do dupy. Na domiar złego wszystkie te paskudztwa wyglądały jak jeden mąż koszmarnie. Posklejanie z rożnych materiałów w różnym stopniu rozkładu wyglądały jak pływające kupy śmieci. Dla Dżordza jakość łódek nie miała większego znaczenia, ważne że kasa z opłaty portowej się zgadzała.

Na nieszczęście dla Toma, on sam nie znał się na łódkach a Dżordż Głębokakieszeń znał się na sprzedawaniu. Dlatego bez większego wysiłku opchnął Tomowi miejsce w porcie na następne dwa lata i dorzucił w pakiecie coś co można by na tym miejscu zacumować. Tom był wniebowzięty, nareszcie miał coś dzięki czemu przetrwa suche okresy kiedy ruch w kuźni był mniejszy. A przy okazji zasmakuje przygody podczas każdego rejsu w dół rzeki.

Na początku gdy komfort posiadania własnej łódki przyćmił Tomowi zdrowy rozsądek, nawet nie przyszło mu do głowy, że łódką można płynąć inaczej niż bokiem. Jedną ręką wiosłując a drugą wylewając wiadra wody, wlewającej się do środka przez każdą szczelinę. Każdą, możliwą, szczelinę. Dopiero gdy Tom obrócił parę razy do przystani i z powrotem, miał okazję przekonać się jak sprawy wyglądają w rzeczywistości. Inni żeglarze nie musieli się tak mordować sterując łódką. I w przeciwieństwie do Toma nie musieli martwić się, że widok łajby odstraszy klientów. Okazało się również, że nawet najskromniejsze łódki prezentują się o niebo lepiej od tego brzydactwa, które on sam posiadał.

I chociaż chęć posiadania ładnych rzeczy była Tomowi obca. To chętnie podróżowałby w większym komforcie i przy mniejszym wysiłku. Podczas jednego z pobytów w przystani Tom dowiedział się, że może kupić przyzwoitą łódkę u lokalnego szkutnika. Ten szkutnik to ja.

Kiedy nadszedł dzień, w którym Tom miał mniej pracy niż zwykle. Wsiadł do swojego koszmarstwa i w akompaniamencie sapania i stękania pożeglował w górę rzeki wybadać teren. W ten oto sposób nie minęły trzy dni gdy wyczerpany do granic od nadmiernego wysiłku Tom Silneramię zawitał do mnie. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest w ogromnej potrzebie.

Lata doświadczeń i wprawne oko pozwoliły od razu ocenić, że nie jest to klient na jeden z moich ręcznie rzeźbionych statków. A raczej ten poczciwy typ co groszem nie śmierdzi lecz budzi sympatię. Właśnie na tą okazję zawsze mam przygotowanych kilka gotowych modeli. Tanie w produkcji ale jednocześnie ładne, zgrabne i użyteczne. Do tego szybkie i łatwe w obsłudze. Zastanawiałam się już nad tym, którą z moich małych perełek mogę mu zaproponować. W tym czasie Tom skończył cumować swoją koszmarną łódkę i niezgrabnie wygrzebał się na pomost. Strzepnął ubranie rękami jakby wyrzeźbione na stałe zagniecenia miały się nagle rozprostować. Pogładził się po łysej głowie układając nieistniejącą czuprynę, rozejrzał się po okolicy, a następnie poczłapał w kierunku mojego warsztatu. Pomimo iż przed wejściem zgarbił się nieco i pochylił głowę to i tak zarobił futryną w sam czubek.

– Witajcie, z sąsiedniej wioski przybywam – powiedział rozmasowując guza – Mam łódkę, taką o! – zamachnął się solidnie i wskazał wielkim paluchem w kierunku molo – Ale żem zniej niezadowolony. Znajdzie się u was coś dla mnie?
– A czemu miało by się nie znaleźć – odparłam wczuwając się w rolę – toż to właśnie od tego my tu som. Paczaj pan, tu mamy gotowe do wodowania cudeńka. – powiedziałam, sama siebie zadziwiając słownictwem – Małe zgrabne i te większe bardziej ładowne. Do czego wam będzie potrzebna ta łódka?
– Ano, co bym mógł towar do przystani dostarczać.
– W takim razie ta będzie najlepsza – mówiąc to pociągnęłam za linę, która uruchomiła przekładnię, a ta z kolei, za sprawą niezrozumiałego dla mnie mechanizmu (pytania kierować do Pani Inżynier) wypchnęła jedną z łódek podwieszonych pod ścianą na sam środek warsztatu. – Lepszej pan nie znajdziesz w całym Westeros. Ma taki załadunek, że bez problemu zapakujesz pan wszystkie swoje produkty. Steruje się praktycznie sama, możesz pan do niej zamontować dodatkową parę wioseł albo zadaszenie. Wygląda schludnie a lakier ma bardzo dobrej jakości. Najwyższa klasa swoim przedziale cenowym. Będzie dobrze służyć zarówno na wąskich korytach rzecznych jak i na otwartej i głębokiej wodzie zatoki morskiej. A! i byłabym zapomniała, nie przecieka.

Tom spojrzał na łódkę z lekkim niedowierzaniem po czym łypnął na to co zacumował przy molo i przeniósł wzrok z powrotem na łódkę. Zbadał wzrokiem jej nienaganną linię, potrząsnął kadłubem, poszarpał za ster. Przez chwilę można było nawet pomyśleć, iż wie co robi. Następnie żachnął się i jednym tchem wypuścił z siebie – Ile za to chcecie?

– Sześć srebrnych jeleni drogi panie razem z podatkiem dla króla i pierwszym załadunkiem. 5 srebrnych jeleni jeśli załadujesz ją pan sam.

Tom Silneramię gapił się przez chwilę tępo w jeden punkt łódki, jak gdyby słowa do niego nie docierały. Wtem, ocknął się z letargu i wypalił – Ta moja stara nie jest w sumie taka zła. Nie możecie jej trochę poprawić?

– Nic z tego szanowny panie, gdy tylko przytknę swoje dłuto do tego paskudztwa, rozpadnie się w drobny mak, obawiam się że próba doprowadzenia jej do stanu używalności będzie bardziej kosztowna niż zakup nowej.

Tom podumał chwilę zerkając to na nową łódkę to na starą pokrakę. I z westchnieniem zakomunikował – Chciałbym łódkę, która będzie mieć możliwość załadowania nie tylko mojego towaru ale i całej mojej rodziny, żebym mógł dzielić się urokami podróży i żeby pociechy mogły poznawać świat. Do tego, chciałbym jeszcze dwie dodatkowe pary wioseł, trzy żagle, miejsce dla barda na dziobie i autopilot cobym nie musiał już wcale sterować. Tyle że nawet 5 srebrnych jeleni to nie to samo co 37 miedziaków co miesiąc które płacę za to co mam. – z tymi słowy na ustach obrócił się na pięcie i poczłapał w kierunku pomostu. Gdy do niego dotarł, jednym sprawnym ruchem złapał burtę łódki i wyszarpnął ją na brzeg. Obrał z wodorostów, odcumował, po czym zarzucił na plecy. Wsadzając wiosła pod pachę, powędrował brzegiem w dół rzeki, do domu.

– Nie wiem po co ty się tak certolisz i tracisz czas na tych nieszczęśników. Przecież wiesz, że ci od Dżordża nigdy nic nie kupują – rzekła starucha, która przez cały czas siedziała na ławie przy warsztacie i oparta o ścianę plotła koszyk z wikliny.

– Wiem, wiem, nie każdego stać na zdrowy rozsądek.

– To na pewno dlatego, że się na wejściu pieprznął w futrynę, musisz w końcu coś z tym zrobić.

0 0 vote
Article Rating